Przypominamy, że wkrótce ukaże się książka z płytą CD autorstwa ks. dra Ryszarda Staszaka pt. „Bp Józef Pazdur i Ślęża – Homo Dei [Człowiek Boży]” o nietuzinkowym życiu Bpa Józefa Pazdura, związanego z górą Ślężą oraz Sulistrowiczkami, ze słowem wstępnym abpa JE Józefa Kupnego. Biskup Józef Pazdur przez styl swego życia, przypomina papieża dobroci – Św. Jana XXIII, którego wraz z biskupem Bolesławem Kominkiem odwiedzał w Watykanie. Przez kult Matki Bożej i służbę bliźnim bp Pazdur przypominał zaś Św. Jana Pawła II Wielkiego. Zachwycał się pięknem przyrody Masywu Ślęży, wspierał budowę Sanktuarium Matki Bożej Dobrej Rady w Sulistrowiczkach, był ponadto częstym gościem naszej parafii, brał udział w „Spotkaniach Rodzin” i cieszył się powszechnym szacunkiem duchowieństwa oraz wiernych.
Wywiad Macieja Rajfura z ks. prof. Józefem Swastkiem
Maciej Rajfur: Gdzie Ksiądz poznał bp. Józefa Pazdura?
Ks. prof. Józef Swastek: Był moim ojcem duchownym, gdy formowałem się na kapłana w seminarium.
Dobrze wspomina Ksiądz tę formację?
Nie tylko ja, ale myślę, że nikt nie powie o nim złego słowa. To nie był surowy przełożony, który trzymał alumnów twardą ręką. Wręcz przeciwnie. Nasze wizyty u niego stanowiły wielkie przeżycie i niezapomniane chwile. Wiem, że klerycy, a potem księża, te spotkania pamiętali do śmierci. Nie było drugiego takiego przełożonego w seminarium, oprócz księdza rektora Aleksandra Zienkiewicza, który cieszyłby się tak wielką estymą i miłością.
Co najbardziej trafiało do kleryków w postawie bp. Józefa?
Pokora i duch służebny. A mnie najbardziej uderzała ta wrażliwość na człowieka i naturę, te gołębie przy jego oknie… Kiedy zmienił miejsce zamieszkania, gdy został biskupem, dalej dokarmiał gołębie, które jakby za nim poleciały. On o nich pamiętał. A klerycy często prosili go o wsparcie modlitewne, widząc, że Pan Bóg go wysłuchuje.
Biskup Józef Pazdur był postacią nietuzinkową, ale młode pokolenie nie zdążyło go poznać. Zmarł 5 lat temu. Czym się wyróżniał?
Swoją dostępnością. Nigdy nie ograniczał rozmów z innymi. To zadziwiające, że on miał zawsze czas, a przecież doba u niego trwała jak u wszystkich – 24 godziny. Jak ktoś przyszedł, stawał się od razu uczestnikiem rozmowy, a nie słuchał wykładu, przez co rozmowa nabierała jeszcze przyjaznego i ciepłego klimatu. Poza tym był jednym z najbardziej popularnych przełożonych w seminarium duchownym w czasach bardzo trudnych dla Kościoła. Klerycy mieli do niego zaufanie i przychodzili do niego z problemami, wiedząc, że może nie wszystkie uda mu się od razu rozwiązać, ale wleje w ich serca nadzieję i motywację do formacji. Pamiętam, jak u schyłku życia bardzo osłabł, ale nigdy nie zakończył rozmowy sam, inicjatywa wychodziła od uczestników spotkań z nim. Serce mnie bolało, bo niektórzy tak bardzo chcieli z nim rozmawiać, że nie zważali na jego zdrowie.
To znaczy, że lubił przyjmować interesantów?
Inaczej: on kochał ludzi i odnosił się do nich przyjaźnie. Był gościnny. Zawsze, gdy ktoś go odwiedzał, to czymś częstował – nawet obiadem – i chętnie rozmawiał. Wspomniałem, że często przy jego oknie siadały gołębie. On lubił je karmić. A wiemy, że kto ma dobre serce dla zwierząt, ma też dobre serce dla ludzi, jak np. św. Franciszek czy Benedykt z Nursji. Nawet gdy pojawiali się u niego różni ludzie, także źli i przewrotni – nie stosował ostrych słów. Był cierpliwy. Ze wszystkimi umiał nawiązać kontakt, bo osobowość jego robiła na nich wrażenie. Niektórych nawet nawracała.
Dzisiaj takie cechy wydają się na wagę złota w coraz bardziej podzielonym społeczeństwie. Czy jego osobowość przekładała się na styl nauczania i uprawiania teologii?
Oczywiście. Tę łagodność, harmonię, serdeczność i ciepło od razu wyczuwało się w jego słowie, które kierował do wiernych. Chciał budzić nadzieję i radość. Wlewał entuzjazm w ludzkie życie i uczył cierpliwie wiary w Bożą Opatrzność. Mówimy o człowieku zaawansowanym w najpiękniejszych cnotach. Nie boję się tego określenia: autentycznie święty. Kto go bliżej poznał, może to potwierdzić.
Zauważyłem, że np. w Sulistrowicach pod Ślężą ludzie często wspominają bp. Pazdura w samych superlatywach.
Moim zdaniem w Sulistrowicach i sąsiednich Sulistrowiczkach istnieje już jakby jego kult. Biskup Józef Pazdur często był zapraszany przez ks. prał. Ryszarda Staszaka i korzystał z tego zaproszenia. Pamiętam, że kiedy tam się pojawiał, cała parafia ożywała. Od niego biły ciepło i serdeczność, które ujmowały ludzi, a przy tym za serce chwytała ich skromna i służebna postawa biskupa. Po prostu cieszyli się jego widokiem i wyczekiwali dobrego słowa. Niedawno byłem w Sulistrowicach i mówiłem tam o bp. Pazdurze. Panowała wielka cisza i skupienie. Czułem, że ludzie chcą o nim słuchać.
Gdy więc został biskupem pomocniczym, wrocławscy duchowni na pewno się ucieszyli.
Mało powiedziane, przeżywaliśmy wielki entuzjazm. To był właściwy człowiek na właściwym miejscu. Z głęboką duchowością.
Jaka była właśnie ta jego duchowość?
Moim zdaniem postawił na Maryję, tak jak Jan Paweł II. Każdą sprawę polecał Matce Bożej i nigdy się na Niej nie zawiódł. Charakteryzował się duchowością maryjną, ale bez eliminowania Jezusa Chrystusa, który stoi na czele autentycznej pobożności.
We wspomnieniach wielu ludzi bp. Józef Pazdur uchodził za człowieka nad wyraz spokojnego i opanowanego.
To prawda, że chyba nikt go nie widział bardzo zdenerwowanego. W trudnych sytuacjach zachowywał opanowanie i wyrażał się jasno oraz rzeczowo. Ja myślę, że do niego bardziej pasują słowa: delikatny i subtelny. Przepełniony dobrocią i miłością. Urzekająca osobowość.
Z czego to wynikało?
Z nieustannej modlitwy. Modlił się w kaplicy, w kościele, ale także w drodze na posiłek, podczas spaceru. Nawet rozmowy z nim miały charakter modlitewny. Zaczynaliśmy od spraw życia codziennego, a kończyliśmy na Matce Bożej. Biskup Józef do Chrystusa zbliżał się przez Matkę Bożą, co było widoczne w kazaniach. Dzisiaj takich ludzi prawie się nie spotyka. Myślę, że bp Pazdur przypomina trochę sługę Bożego księdza rektora Zienkiewicza. Zresztą oni ze sobą współpracowali w seminarium jako przełożeni w niełatwych czasach.
Niełatwe czasy, czyli walka z komunizmem – zgadza się?
Tak, w Polsce Ludowej szpiedzy komunistyczni i przedstawiciele różnych tajnych służb byli wszędzie. Nawet w kurii.
Jak się odnosił do tego ks. Józef Pazdur?
Był bardzo ostrożny, jeśli chodzi o ocenę drugiego człowieka, nawet tego przewrotnego, wrogiego, stojącego po drugiej stronie. Nie chciał nikogo skrzywdzić. Przyznam szczerze, że niewielu takich ludzi spotkałem jak on.
Tacy ludzie nie biorą się znikąd. Gdzie szukać źródła takiej osobowości?
Myślę, że duży wpływ miał fakt, że bp Józef pochodził z diecezji tarnowskiej, która od lat cieszy się obfitością powołań. Arcybiskup Leon Wałęga leżał krzyżem przed Matką Bożą w Tuchowie w modlitwie za powołania. I zobaczmy, co się dzieje. Powołania w diecezji tarnowskiej rozlewają się na wszystkie inne diecezje.
Czy bp Józef Pazdur był przywiązany do ojczyzny?
Oczywiście. Powinniśmy go traktować jako wzór patrioty. On niewiele o sobie mówił, raczej ustawiał się w cieniu, bo taki miał styl bycia. Nie lubił stawiać się na świeczniku, a mimo to oddziaływał mocno na ludzi swoją osobą. Niektórzy mówili, że kanonizowaliby go za życia. Trzeba dziękować Bogu za takich ludzi w archidiecezji wrocławskiej w tych trudnych czasach.
Czego moglibyśmy się najbardziej uczyć od bp. Józefa Pazdura?
Przede wszystkim kultury duchowej, czyli umiejętności rozmawiania z ludźmi przy jednoczesnym dawaniu świadectwa swojej wiary. Po spotkaniu z nim człowiek miał zaszczepione pragnienie czynienia dobra. Uświadamiał sobie, że nie żyje dla siebie, ale dla drugich. Emanował świętością. Nie słyszałem, żeby ktoś przy mnie wypowiadał się krytycznie o bp. Pazdurze. A najpiękniejsze jest to, że gdy został biskupem, pozostały mu skromność i służebność, podobnie jak wtedy, gdy pełnił funkcję ojca duchownego w seminarium. Nie bez powodu przylgnęło do niego określenie: „serdecznie dobry człowiek”. Te słowa wiele o nim mówią.
Czy miał jakiś wzór, którym się kierował?
Moim zdaniem imponował mu abp Leon Wałęga, biskup tarnowski.
Dlaczego dzisiaj mamy wokół siebie tak niewielu ludzi pokroju bp. Józefa Pazdura?
Bo świat wpadł w materializm i goni za pieniądzem. Biskup Józef pieniądze traktował jako środek, który ma służyć ludziom. Na Ostrowie Tumskim zaczepiali go bezdomni, ubodzy i nigdy ich nie zostawił bez pomocy. On nie patrzył na to, że ktoś go może oszukać. Był chodzącą dobrocią.
Źródło: https://wroclaw.gosc.pl/doc/6676275.Biskup-o-golebim-sercu