W tym roku przyświeca nam hasło Światowych Dni Młodzieży “Maryja poszła z pośpiechem w góry”. To okazja do spotkania z Panem Bogiem i z drugim człowiekiem. Chcemy w z radością i w zabawie przezywać swoją wiarę – mówi o wydarzeniu ks. Mariusz Sobkowiak, diecezjalny duszpasterz młodzieży.

Centralnym punktem była Msza św. pod przewodnictwem bp. Jacka Kicińskiego. Na początku homilii porównał wędrówkę na Ślężę z wycinkiem drogi Maryi. Podkreślił, że młodzi po drodze mieli do wykonania zadania – napisanie listu, wykonanie piosenki z pokazywaniem, bieg, przygotowanie wystroju stołu, a także elementów pierwszej pomocy oraz… zjedzenia cytryny z radością na twarzy. Zaznaczył, że to wszystko pokazywało, że nie jest łatwo wejść na górę, że trzeba pokonać niektóre trudności. Zauważył, że Maryja na górę jednak weszła radością. 

– Dzisiaj usłyszeliśmy taki piękny refren: “Błogosławiona jesteś Maryjo, żeś uwierzyła, że spełnią się tobie słowa powiedziane ci od Pana”. Błogosławieni są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je w swoim sercu. Możemy powiedzieć, że szczęśliwi są ci, którzy otwierają się na słowo Boże. Maryja była szczęśliwa, bo się otworzyła na słowo Boże, przyjęła je do swojego serca – mówił. – Gdy patrzymy na nasze życie, to, tak po ludzku, Pan Bóg nas ciągle czymś zaskakuje. Maryja też została zaskoczona. Piękno zaskakiwania Boga polega na tym, że On zawsze nas zaskakuje miłością, dobrocią. Bóg pochyla się nad nami. I może na początku jest coś trudne i niezrozumiałe, ale Pan Bóg wszystko wyjaśnia w czasie.

Następnie ponownie nawiązał do wędrówki na najwyższy szczyt na terenie archidiecezji wrocławskiej. Podkreślił, że po to był trud wędrówki, by na szczycie ucieszyć się sobą.

Bp Jacek nauczał, że na słowo Boże wszystko się stało, a to co się stało było dobre. – A więc słowo Boże to słowo miłości. Można sobie postawić pytanie, dlaczego tak rzadko sięgamy po Pismo Święte – dodał. Podał też przykład choroby i wizyty u lekarza, który przepisuje odpowiednie leki. – My tych leków nie znamy, ale z jaką wiarą je przyjmujemy. Wierzymy, że nam pomogą i doprowadzą nas do zdrowia. A słowo Boże daje szczęście, miłość. Nieraz mamy w sercach pustkę, zmartwienia, nie wiemy co zrobić, ale nie sięgamy po receptę, którą Bóg nam daje. Tu nie chodzi o to, że słowo Boże wszystko nam rozwiąże, ale ono daje nam światło, wiemy co robić. 

Zobacz Galerię z uroczystości >>

Ksiądz biskup nawiązując do tekstu Ewangelii podkreślił, że na “górze Tabor” – bo tak nazywana jest w archidiecezji Ślęża – jesteśmy świadkami nawiedzenia. Przekonywał, że to spotkanie jest napełnione było wielką radością. Podczas rozważań postawił trzy pytania – Dlaczego Maryja wybrała się z pospiechem w góry? Kim była Elżbieta? Jak długo trwały odwiedziny Mary i co Maryja robiła u Elżbiety? – a następnie udzielił na nie odpowiedzi.

– Maryja poszła do Elżbiety po scenie zwiastowania. Ta scena była piękna, wspaniała, ale w tej scenie Maryja powiedziała: “Oto ja jestem służebnica Pańska”. Wtedy poczęła za sprawą Ducha Świętego. Maryja nosi pod sercem Jezusa, ale w tym momencie wybiera sobie nowe imię – służebnica Pańska. To imię, które Maryja wybrała określa jej życie – chce służyć Bogu – mówił i dodał: – Bardzo często słowo “służba” kojarzy się z takim poniżeniem, upokorzeniem. Ale zobaczmy, jeśli ja służę drugiemu z miłością, to służba staje się czymś pięknym i wspaniałym. 

Odpowiadając na drugie pytanie zaznaczył, że Elżbieta była krewną Maryi i poczęła w swoim łonie Jana Chrzciciela w późnym wieku. – Po ludzku nie była w stanie począć dziecka, bo wiek na to jej nie pozwalał. Dlatego że swoim mężem Zachariaszem doświadczyli cudu Bożej miłości. A więc mamy dwie kobiety, które doświadczyły cudu Bożej miłości. Jeśli człowiek doświadcza cudu Bożej miłości, to nie jest w stanie tego doświadczenia zatrzymać dla siebie. Dlatego Maryja poszła z pośpiechem w góry, do Elżbiety – tłumaczył.

Zwrócił uwagę, że zwykle człowiek idzie w górę wolno, a w dół z pośpiechem, tymczasem Maryja szła z pospiechem w górę. – Co to znaczy? Że jeśli ktoś ma radość w sercu, nigdy się nie męczy. A my, gdy nie mamy tej radości, gdy nie widzimy celu w życiu, to bardzo szybko się męczymy, narzekamy, marudzimy. Maryja miała cel i przez to miała radość w sercu. Ten kto nie ma celu w życiu nie wykonuje niczego z radością – zaznaczył. Przekonywał, że tego młodzi doświadczyli również w dniu święta młodzieży podczas wędrówki na szczyt. Zmęczenie drogi przestało mieć znaczenie, gdy cel był już osiągnięty. Wówczas pojawiła się radość w sercu.

Ojciec biskup zachęcał, by postawić sobie pytania: dlaczego dziś przychodzimy na tę “górę Tabor”, co jest celem mojego życia? Czy wzięliśmy pod uwagę to, że spotykamy się tu przede wszystkim z Panem Jezusem? – Wszystkie inne spotkania też są piękne, ale najpiękniejsze jest to, w którym zaraz zobaczymy Jezusa pod postacią chleba i wina. Dlatego, aby wejść na górę, trzeba podjąć decyzję – idę. Każdy z nas ma swoją górę do pokonania. To są nasze trudności, zniechęcenie, problemy, nagłe sytuacje. Żeby pokonać górę, trzeba mieć motywację. Bez motywacji też wejdziesz na szczyt, ale zabraknie radości.

Kaznodzieja tłumaczył też dlaczego spotkanie Maryi i Elżbiety było pełne radości. Podkreślił, że było pełne uwielbienia Boga. Kobiety były szczęśliwe tak bardzo, że z tego szczęścia podskoczyło z radości dzieciątko w łonie Elżbiety. Zachęcał, by spotkanie z Jezusem eucharystycznym było pełne radości, szczęścia. Zastanawiał się też nad tym, dlaczego tak często jesteśmy smutni. – Przecież na każdej Eucharystii spotykamy się z Jezusem, On przychodzi do nas. My przychodzimy do Niego, a Jezus nawiedza nasze serca.

Odnosząc się do ostatniego z postawionych pytań wyjaśniał, że radość, która towarzyszyła Elżbiecie i Maryi wcale nie mijała, a prawdziwym jej obliczem była służba. – Elżbieta była w szóstym miesiącu ciąży, było już blisko narodzin Jana Chrzciciela. Jak służyła Maryja? Pewnie wykonywała proste czynności – prała, sprzątała i gotowała. I w tym wszystkim była szczęśliwa dlatego, że czyniła to z miłości – mówił. – Jeśli coś czynimy z nakazu zawsze będzie kulą u nogi, ale jeśli czynimy coś z miłości, to najprostsze czynności będą czymś pięknym i wspaniałym. Będziemy służyć. Maryja była tam trzy miesiące. 

Bp Jacek Kiciński odniósł się też do czerwcowej beatyfikacji sióstr męczenniczek elżbietańskich. – Dziesięć prostych, zwyczajnych sióstr zakonnych oddało swoje życie za wiele młodych dziewcząt, kobiet. Stanęły w obronie. Same poniosły śmierć z rąk sowieckich żołnierzy. One mogły zostawić ludzi, ale ich kochały. Gdy oddawały swoje życie, modliły się za oprawców. To była straszna śmierć. Sześć z nich zostało brutalnie zgwałconych. Dziś mogą być patronkami tych, którzy doświadczają trudności, problemów w swoim życiu.

Zwrócił również uwagę, że podczas Eucharystii towarzyszyły młodzieży relikwie bł. Carlo Acutisa, który kochał Eucharystię. – Tak się zakochał w Pan Bogu, że chciał go przybliżyć innym.

– Niech to nasze dzisiejsze spotkanie, to nawiedzenie św. Elżbiety przez Maryję, będzie okazją do tego, abyśmy i my innych nawiedzali niosąc Chrystusa w swoim sercu. Pamiętajcie, jeśli idziemy z Jezusem Chrystusem to każde spotkanie z drugim człowiekiem będzie radosne, szczęśliwe – mówił i pozostawił młodzieży zadanie: pokonuj góry swojego myślenia, swoje zniechęcenie, ograniczenie, lenistwo. Pamiętaj, że jak pójdziesz w góry, zawsze spotkasz kogoś, kto rozraduje twoje serce.

Posłuchaj całej homilii >>


Źródło: Gość Wrocławski, wroclaw.gosc.pl