7 maja 2020r. obchodziliśmy 5-tą rocznicę śmierci ks. bpa Józefa Pazdura, związanego od wielu lat z naszą parafią, którą wspierał materialnie oraz duchowo. Bp Józef Pazdur urodził się w Małopolsce 22.11.1924 r. Po maturze, którą zdał w 1946 r. przyjechał do Wrocławia, by rozpocząć studia na Uniwersytecie. Święcenia kapłańskie przyjął 23 grudnia 1951 r. Udzielił mu ich kard. Stefan Wyszyński, prymas Polski. Studiował na ATK w Warszawie, a później w Rzymie. Przez wiele lat był ojcem duchownym seminarium. W grudniu 1984 r. otrzymał nominację na biskupa pomocniczego archidiecezji wrocławskiej. Zmarł 7 maja 2015 r., spoczywa na Cmentarzu św. Wawrzyńca przy ul. Bujwida we Wrocławiu. Za duszę ŚP ks. bpa Józefa Pazdura odprawiona została przez ks. dra Ryszarda Staszaka i ks. Jakuba Bartczaka uroczysta Msza Św. Był to kapłan o głębokiej duchowości, jeden z najlepszych proboszczów i biskupów, którego ks. Ryszard Staszak spotkał na drodze swojego 48-letniego kapłaństwa.

Ksiądz bp Józef Pazdur ( 22 XI 1924 – 7 V 2015)

Bp Józef Pazdur był kapłanem pierwszego, powojennego rocznika wrocławskiego seminarium, wyświęcony przez Prymasa Wyszyńskiego 23 grudnia 1951r. Przyjechał do Wrocławia jesienią 1947r. lecz nie przyjechał jako repatriant ze wschodu. Pochodził z diecezji tarnowskiej, z województwa krakowskiego, z powiatu Limanowa. Zdawał maturę w Szczyrzycu, u cystersów, którzy w czasie wojny zorganizowali tajne nauczanie. Rodziny nie było stać, aby po wojnie pojechać do innego miasta i kontynuować naukę. Dlatego tamten rocznik jego kolegów był dłużnikiem cystersów – zgodzili się na zorganizowanie szkoły. W czasie, gdy zdawał maturę, przyszła wiadomość, że Wrocław wrócił do Polski. To była wielka radość. I stanął przed decyzją, czy dalsza edukacja w Krakowie, do którego właściwie mógł dojechać rowerem, czy też w innym miejscu. Zwyciężyła ciekawość i wybrał Wrocław. Jego mama mówiła: „O laboga, gdzie ty na ten dziki zachód chcesz jechać!” Ale decyzja zapadła i przyjechał. Zapisał się na Uniwersytet i Politechnikę, bo agronomia wtedy była na obu uczelniach, i zamieszkał przy ul. Ofiar Oświęcimskich.

Powołanie Ojca Biskupa Józefa nie urodziło się od razu. Uczył się na agronomii, brał udział w odgruzowywaniu uczelni. Po roku studiów w kościołach pojawiły się plakaty, że jest nabór na pierwszy rok do polskiego seminarium we Wrocławiu. Patrzył na nie z pewną ciekawością, ale nie budziła się żadna decyzja. Wszystko, co zdecydowało o jej podjęciu, stało się w kościele św. Michała Archanioła, którego przecież prawie nie było… – To było gruzowisko budowli – wspominał. Zwały kamieni usunięto tylko na tyle, aby dało się dojść do ołtarza. Przyszedłem, stanąłem na środku i wszystko, co tam zobaczyłem, jest początkiem mojej decyzji. Ołtarz był po lewej stronie, zbity z osmolonych desek, ze śladami trawiącego je ognia, przykryty białym obrusem. Paliły się żółte, woskowe świece, wetknięte w lichtarze. Nie było wątpliwości, że wyciągnięto je z pogorzeliska. Byli też ludzie. Siedzieli na deskach opartych o cegły. Czekali i to ich czekanie było początkiem. Myślałem: Ołtarz jest, ludzie są, ale księdza nie ma. A może ty byś był księdzem? Najpierw zwierzył się kolegom. W tym czasie był prezesem Samopomocy Podhalan studiujących we Wrocławiu, mieszkał przy Chrobrego. Kupił po drodze butelczynę „czystej, ojczystej, co duszy nie plami” i zwołał zgromadzenie studentów. Zaniemówili. O co chodzi? Takich spotkań przecież nie zwoływał. A on postawił butelczynę na stół i mówi: Idę do seminarium. Zapadła cisza, zaraz szepty: Albo zwariował, albo się romantycznie zakochał. Potem pojechał do domu. Siostra nie była zadowolona – już zdążyła go wyswatać, więc pokrzyżował jej plany. Mama, rozumna góralka, powiedziała „Dobrze, dziecko, tak zrób”. Była zadowolona, choć nigdy nie sugerowała mu takiej drogi.

Do seminarium przyjmował ich wtedy… Ks. prał. Jan Czapliński mówił, że chyba Anioł Stróż, skoro tak ładnie wytrwali, a tak naprawdę to ks. rektor Marcinowski, na ul. Strzeleckiej, u sióstr elżbietanek, w parafii św. Bonifacego. Rektorat to był korytarz, stolik i dwa krzesła pod oknem. Budynek seminarium zaczęto dopiero odbudowywać, od parteru. W czasie zimy w tych odkrytych częściach budynku, gdzie nie było stropu, było lodowisko. Jeździli w wojskowych butach po korytarzach, po lodzie. 1 października 1947 r. otwarto seminarium. Było ich 24. Z tej grupy doszło do kapłaństwa dziewięciu. W sumie wyświęcono wtedy czternastu, bo pięciu dołączyło z innych seminariów. 1 października ks. inf. Karol Milik otworzył seminarium, 8 rozpoczęły się rekolekcje prowadzone przez o. Franciszka Sąsiadka, jezuitę. Zapamiętali, że mówił, aby nie bali się tej służby, że to tak będzie mijać, jak z bicza trzasnąć. Mieli dobrych profesorów. Na Ojcu Biskupie zrobił wielkie wrażenie i kierował nim przez długi czas o. Albert Wojtczak, franciszkanin. Bywało tak, że brakowało profesorów i on, w wyjątkowych sytuacjach, potrafił tę lukę zapełnić, ucząc filozofii, kaznodziejstwa, liturgiki. Poprosił go o kazanie prymicyjne i pojechał z nim na Podhale. Mieli też dług u jezuitów. O. Sąsiadek, który poza wszystkim, co duchowe, uczył też wyczucia rzeczywistości. To byli ludzie solidnie wykształceni jeszcze przed wojną – mówił ks. Czapliński. Bp Urban, ks. Jelito, biblista. Przez cztery lata kazał im czytać Pismo Święte po hebrajsku! Ale nie mieli mu za złe, bo przecież, gdy ktoś rzeczywiście jest rozmiłowany w swojej dyscyplinie, to próbuje i innych zapalać. Najlepiej z nich znał hebrajski alumn Pazdur. Chętnie też dzielił się swoją wiedzą, podpowiadając tym mniej w hebrajskim rozkochanym.

Alumni rocznika 1951 pracowali fizycznie, odgruzowywali seminarium. Wszystko zaczęło się wtedy, gdy rektor Marcinowski obchodził jubileusz kapłaństwa. Nie mieli prezentu, ale widzieli jego spacery po podwórzu i to, jak patrzy na trzy wielkie hałdy gruzu wywiezionego z seminarium. Alumn Józef Pazdur zwołał więc kolegów – było ich już wtedy trzy roczniki, i postanowili, że zostaną w wakacje na taki czas, jaki będzie potrzebny i wywiozą ten gruz. Wywieźli ponad 300 furmanek. To był ich dar. Drugie odgruzowywanie było wtedy, gdy byli już kapłanami, brali udział w odgruzowywaniu całego Ostrowa Tumskiego. Ks. Jan Czapliński malował meble w seminarium: ławki, szafy, stoły – cały miesiąc to trwało. Ale pracowali też w gospodarstwie rolnym. To był czas, kiedy i kuria i seminarium musiały mieć zaplecze gospodarcze. Nadarzyła się okazja: majątek w Trestnie, ale musiał ktoś tam gospodarzyć. Proweniencje rolnicze alumna Pazdura były znane, więc wezwał go Ksiądz Rektor i poprosił o pomoc. Trochę mu było przykro, bo przecież nie po to zostawił agronomię, aby do tych dusz śmiertelnych kwiczących i ryczących wracać, ale starał się tam angażować całą duszą. Alumni wyjeżdżali kursami na tydzień i tak pracowali. Najtrudniej było w czasie egzaminów – skrypty chowane ukradkiem podczas pielenia buraków nikogo nie dziwiły.

Formacja kleryków w tamtym czasie zasadniczo nie różniła się od dzisiejszej, natomiast dyscyplina była zupełnie inna. W jakiś sposób wymuszały ją trudne czasy. Wszystkie listy, które otrzymywali i wysyłali były kontrolowane. Decydowały o tym względy praktyczne – właśnie czasy. Bali się w swoich szeregach ludzi podsuwanych przez władze. Przed każdym wyjazdem kleryków do domu wybuchał jakiś skandal – albo ktoś coś komuś ukradł, albo zniszczył. Przed dniami otwartymi dla rodziców ktoś smarował klamki fekaliami. Wszystko po to, aby rzucić cień na to święte miejsce. Od święceń kapłańskich przyjętych 23 grudnia 1951 r. w katedrze wytrwali do końca. – Trzeba wciąż pamiętać, po co się tu jest. I odpowiadać na to pytanie: Muszę, bo chcę. A chcę, bo kocham – mówił Ojciec Biskup. W tamtych trudnych czasach miałem przekonanie, że uda się wytrwać, nie wypaść z dziejowego zakrętu tylko wtedy, gdy będziemy wiedzieć, po co tu przyszliśmy. Podjąłem trud bycia księdzem i tylko to się liczyło. Dziś jest trochę inaczej – mówił ks. prał. Jan. My mieliśmy inny początek. Byliśmy dojrzali. Wielu z nas brało udział w walkach partyzanckich. Wielu przyszło do seminarium w mundurze. I potem zamieniło ten mundur na sutannę. Ale gdy już zostajesz księdzem, to tylko to musi się dla ciebie liczyć: jak nim być najlepiej i do końca.

Biogram bp. Józefa Padura:

Józef Pazdur urodził się w Woli Skrzydlańskiej w Małopolsce 22 listopada 1924 r. Po maturze, którą zdał w 1946 r. przyjechał do Wrocławia, by rozpocząć studia na Uniwersytecie. Po roku jednak zdecydował się na formację kapłańską w Metropolitalnym Wyższym Seminarium Duchownym we Wrocławiu. Należał do pierwszego powojennego rocznika przygotowywanego do posługi w Kościele w stolicy Dolnego Śląska. Święcenia kapłańskie przyjął w archikatedrze wrocławskiej 23 grudnia 1951 r. Udzielił mu ich kard. Stefan Wyszyński, prymas Polski. Następnie został skierowany do pracy duszpasterskiej w parafii św. Jana Apostoła w Oleśnicy. W kolejnych latach był m. in. zarządcą majątków kościelnych, opiekunem scholi katedralnej „Cantorum”, a także nauczycielem religii. Studiował na ATK w Warszawie, a później w Rzymie. Przez wiele lat był ojcem duchownym seminarium. W grudniu 1984 r. otrzymał nominację na biskupa pomocniczego archidiecezji wrocławskiej. Jego zawołanie biskupie brzmi: „Unxit et misit” (Namaścił i posłał). Bp Józef Pazdur, oprócz realizacji wielu zadań duszpasterskich jest fundatorem niewielkiego kościółka w Sulistrowiczkach u podnóża góry Ślęży. Nosi on wezwanie Matki Bożej Dobrej Rady i Mądrości Serca. W serwisie Youtube można zobaczyć film nakręcony w 2012 r. z okazji jubileuszu 60 lat kapłaństwa i 27 lat sakry biskupiej bp. Józefa pt. „Ks. bp Józef Pazdur – Serdecznie Dobry Ojciec”. Zmarł 7 maja 2015 r., spoczywa na Cmentarzu św. Wawrzyńca przy ul. Bujwida we Wrocławiu.

Źródło: Tygodnik Niedziela, wydanie internetowe – 2020.05.07, autor: Agnieszka Bugała